A ziarno wciąż się miele...

Wywiad Anny Przewoźnik z Andrzejem Kalinowskim
Prześwit 2(6)/2004

2017-11-05 21:25:05

ANNA PRZEWOŹNIK: - Gdy dziś słyszysz słowo "Betel", jakie są Twoje pierwsze myśli i skojarzenia?

ANDRZEJ KALINOWSKI: - Są słowa, które, jakkolwiek ocierają się o moje uszy, ukierunkowują myślenie na fakt istnienia porządku wartości. Tak też się dzieje, gdy słyszę słowo "Betel". Niemal automatycznie podciągam wtedy szelki, zapinam kołnierzyk pod szyją i wycieram chusteczką nos. Od razu przywołuje mnie ono do porządku. Wtedy wiem, co jest czym, jaką ma nazwę i gdzie tego szukać. To dla mnie bardzo cenne słowo, bo określające kierunek myślenia, działania. Pokazuje prawdziwe wartości i prawdziwą harmonię, którą tak często gubię w tym bezmyślnym zabieganiu. To słowo jest wyzwaniem, potęguje moją wrażliwość i czujność. Dziś przed tym słowem, wypowiadanym przez wielu, staję, niestety, często zawstydzony, chylę głowę i klękam z pokorą.

- Mówisz, że "Betel" to bogata historia, jej początki to lata 90. Według Ciebie, to już czy dopiero taka historia?

- Myślę, że już, bo tyle w niej doświadczeń, tyle wzniesień i upadków, tyle przeróżnych zdarzeñ... Uda³o siê przetrwaæ, coœ zasiaæ. Ale czy to bêdzie w nas wzrasta³o? A zatem i dopiero, bo tyle jeszcze przed nami, tak du¿o wyzwañ... Życie gna do przodu - taka jest kolej rzeczy. Bierzemy tobołek doświadczeń na plecy i idziemy wciąż naprzód. Każde zatrzymanie się i spojrzenie wstecz grozi nam "słupem soli", więc trzeba być ostrożnym. To, co za nami, co przed nami i czego doświadczamy teraz, trzeba zebrać w jedną garść. I do przodu! Bo tylko w ten sposób jest nadzieja wzrastania.

- Jak w takim razie było kiedyś, a jak jest dziś?

- Jeśli spojrzymy na "Betel" jak na organizację, to - owszem, jest inaczej. Bo więcej wspólnot, inne terytorium, inne struktury itd. Ale jeżeli spojrzymy na to, co niesie ze sobą "Betel", to wciąż jest tak samo. Ubodzy są przecież ubogimi, słabość jest słabością, a w niej moc nadal się doskonali - nic się nie zmieniło. To przesłanie jest wciąż takie samo. Karty Ewangelii, po których przechadza się Chrystus - słaby i jednocześnie silny, nie wypłowiały. Te same zmagania i te same wyzwania. Tylko materia się zmienia. Ale czy ona jest w tym najważniejsza?

- Zadajesz sobie pytanie, czy idziecie w dobrym kierunku? Czy często je sobie stawiasz?

- Takie pytania padają bardzo często, może nie tyle o kierunek, ile o sens podejmowanych działań. Człowiek jest bowiem słaby, podatny na zranienia, szczególnie przy osobach słabych. Czasem jest bardzo ciężko, można się wypalić. To jest chwilowe, ale bardzo trudne i niebezpieczne. Ponadto człowiek jest istotą nieustannie tęskniącą, poszukującą, wciąż nienasyconą. Często ucieka od rzeczywistości, jaka go otacza, bo ona zbyt dużo wymaga. Dlatego bywa, że stwarzamy sobie iluzję - nierealny świat, w którym wszystko jest piękne, bo nas tam do końca nie ma. Paradoksalnie, to osoby niepełnosprawne najczęściej pomagają wydobyć się z takich stanów. Bo tylko odkrywając swoje słabości przy słabości innych można prawdziwie wzrastać.

- Co jest najbardziej potrzebne w kroczeniu drogą betelowską?

- Zapatrzenie się w Chrystusa. Bezapelacyjnie. A dla ludzi niewierzących lub innych wyznań - wiara w to, że najważniejsza w życiu jest miłość. Myślę, że to jest punkt wyjścia. Tylko wtedy można kroczyć tą drogą. Nie jest to jednak droga łatwa. Kiedy decydujemy się nią pójść, jednocześnie decydujemy się na niewygody i krwawe odciski. Wierzę jednak, że pomimo trudów i ponoszonych konsekwencji podjętego marszu - tak, jak na każdej pieszej pielgrzymce - dojście do sanktuarium, celu naszej wędrówki, będzie wybuchem wewnętrznej radości i pełnego wzrostu. Ale kroczenie po tej drodze wymaga odwagi, dużego samozaparcia i hartu ducha.

- Nie lubisz wracać do przeszłości, zatem nie będziemy zbyt wiele mówić o tym, co było. Powiedz tylko, jak to się stało, że powstał Ruch na taką skalę?

- Nie było wielkich założeń. Nie było też wielkich haseł. One później same dochodziły do głosu. Nikt wtedy nie myślał o szeregu wspólnot, o domach i o tym, co mamy dzisiaj. Jeden postawiony krok każe stawiać kolejne. I tak się wszystko rodziło. Koło młyńskie zostało wprawione w ruch, a dalej to już sama woda niosła... Machina ruszyła do przodu. Dostawców przybywało, a ziarno wciąż się mełło. Jeśli powstał jeden dom z osobami niepełnosprawnymi, to wkrótce rozsądek nakazywał założyć kolejny. Tak było ze wszystkimi działaniami - zwykła konsekwencja. Nic ponad to. Krok po kroku - zawsze jednak do przodu. Aby przetrwać, należy wciąż rodzić. Dlatego też każda zdrowa wspólnota rodzi kolejne wspólnoty. Bo jeśli jest zamknięta wyłącznie na siebie, to umiera. Wszystko dzieje się w naturalny sposób; nie ma tu nic wymuszonego. Instynkt, logika, która nakazuje iść dalej.

- Czy można powiedzieć, że domy rodzinne z osobami niepełnosprawnymi są sercem "Betel"?

- Sercem "Betel" jest człowiek słaby i ubogi, w którym dopatrujemy się samego Jezusa Chrystusa. Ale patrząc na "Betel" jako na Ruch posiadający pewne struktury, można użyć takiego określenia. Domy, które prowadzimy, są sercem tego Ruchu, bo mieszkają w nich osoby niechciane, ale bliższe Bogu i wszelkim prawdziwym uczuciom.

- Często się słyszy, że "Betel" uczestniczy w tworzeniu cywilizacji miłości. Jak Ty rozumiesz miłość?

- "Betel" jest dla mnie twórczym nośnikiem cywilizacji miłości, paradoksalnym rozładowaniem napięć w naszym społeczeństwie. Myślę, że istnienie słabości w naszym życiu nie jest przypadkowe, ma pewną rolę do spełnienia. Ale musimy to ciągle i na nowo odkrywać. Słabość tworzy człowieka silnym, tworzy go prawdziwie człowiekiem. Słabość stwarza człowieka na obraz i podobieństwo Boże. Słabość w końcu odkrywa prawdziwą miłość. A miłość jest niczym innym, jak adoracją w słabości i przy słabości. Oczywiście, jest ona także odpowiedzialnością, towarzyszeniem, umiejętnością dzielenia się, a nade wszystko umieraniem dla i za drugiego człowieka. Jest zapewne i szarą rzeczywistością, tak jak kolor ścierki czy zapach "pampersa". Bo miłość jest przecież zwyczajna, a nadzwyczajne są tylko akty naszego nierządu. Zapewne też nie jest ona konstansem, lecz ciągłym stawaniem się, nieustannym wyzwaniem i pracą.

- Ta miłość szerzy się dalej, poza granicami Polski. Nasuwa się pytanie: dlaczego tam? Dlaczego Białoruś oraz współpraca z Włochami? Czy u nas jest mało potrzeb?

- To nie tak. To nie chęć podbijania świata, choć czasem może to tak wyglądać. Zawsze podejmujemy takie działania, jakie niesie nam los. Najczęściej wędrujemy gdzieś daleko przez przyjaźń. Choć bywają sytuacje, które przychodzą same. Tak właśnie było w przypadku Włoch czy Ukrainy. Ktoś przychodzi z propozycją lub prosi o pomoc. A później jest już tylko szukanie rozwiązań i pokonywanie problemów. I ta sama konsekwencja, to samo działanie. Paralelizm wtórny - nic więcej.

- Czy warto przekonywać, że taka droga jest słuszna?

- Dla mnie to nie jest przekonywanie. Nie mam potrzeby nikogo nawracać. Powiedziałbym raczej, że to potrzeba mówienia o Chrystusie, o miłości, nadziei i o wyzwoleniu, jakie niesie słabość.

- Dziękuję bardzo za rozmowę.


Z Andrzejem Kalinowskim, założycielem ruchu "Betel", rozmawiała Anna Przewoźnik.

Zaprzyjaźnione strony