Przybliżać ludzi zwykłych do niezwykłych

Z Krzysztofem Walczakiem, szefem grupy "Kultura-Sztuka-Sport-Dobroczynność", działającej w ramach ruchu "Betel", rozmawia Anna Lewko.
Prześwit 3(7)/2004

2018-01-02 20:03:18

ANNA LEWKO: - Sport jest pasją wielu ludzi, także niepełnosprawnych. Pan pomaga im przybliżyć się do sportu, organizując różnego rodzaju imprezy: turnieje żużlowe, mecze, festyny. To wszystko odbywa się w ramach akcji charytatywnych. Co Pana skłania do zajmowania się tą działalnością?

KRZYSZTOF WALCZAK: - Powody, dla których to robię, są dwa: po pierwsze - uwielbiam sport, jest on domeną mojego życia. W przeszłości realizowałem się jako sportowiec, dzisiaj już tylko jako kibic. Po drugie, działając na rzecz "Betel", spłacam dług wdzięczności wobec drugiego człowieka, który kiedyś zaciągnąłem. To moja wewnętrzna potrzeba. Wpadłem kiedyś na pomysł, żeby robić coś, co przybliżyłoby ludzi zwykłych do niezwykłych. Niepełnosprawni są niezwykli w pełnym znaczeniu tego słowa. Kocham ich, to wspaniali ludzie. Cztery lata temu spotkałem Andrzeja Kalinowskiego, który wprowadził mnie w świat osób niepełnosprawnych, i zacząłem marzyć. Teraz realizuję te marzenia.

- A jak do tego typu imprez podchodzą sami sportowcy? Czy łatwo namówić ich do udziału w spotkaniach dobroczynnych na rzecz osób niepełnosprawnych?

- Oczywiście, że nie jest łatwo, bo nic nie przychodzi łatwo. Może to zabrzmi trochę nieskromnie, ale sądzę, że mam dar przekonywania ludzi, skoro udało się zorganizować takie imprezy, jak: turniej żużlowy o "Puchar Gorących Serc", który w tym roku odbył się już po raz trzeci, czy mecz siatkówki pomiędzy Polską a Australią o puchar "Dar serca". Ponadto uważam, że każdy ze sportowców (zwłaszcza zaś żużlowcy lub siatkarze) jest potencjalnym "betelowcem". Można użyć takiego określenia, ponieważ są to dyscypliny sportu o wysokim ryzyku kontuzji.
Warto też podkreślić, że turniej o "Puchar Gorących Serc" jest dla żużlowców jedyną niekomercyjną imprezą w Polsce. Zawodnicy tracą swój cenny czas, eksploatują swoje motocykle - a wszystko to za darmo. Wiedzą bowiem, że robią to dla ludzi słabych i ubogich, że każda złotówka zarobiona na takim turnieju czy meczu jest przeznaczona na potrzeby tych ludzi. I przyjeżdżają tu z ochotą. Nie zdarzyło się dotychczas, aby któryś z żużlowców odmówił udziału w imprezie z powodu braku przekonania.

- Do tego typu działalności potrzeba z pewnością wsparcia sponsorów. Jak Pan ich uzyskuje?

- Zacznę może od Klubu Żużlowego "Włókniarz" z Częstochowy. Kiedy po raz pierwszy zwróciłem się do nich o pomoc, opowiedzieli: "Nie ma sprawy - pomagamy, robimy". Byłem wówczas mile zaskoczony faktem, że pozwolono mi to organizować. Ale to były moje początki; znałem tę dyscyplinę sportu jedynie z pozycji kibica i nie miałem pojęcia o pracy na torze. Oni pomogli mi we wszystkim. Również Fan Klub Kibica podszedł do tego przedsięwzięcia bardzo życzliwie.

- A skoro mowa o kibicach, to proszę powiedzieć, jacy ludzie tworzą publiczność na tych spotkaniach? Czy są to w większości przyjaciele "Betel", czy sympatycy grających drużyn?

- Na takie imprezy przychodzą różni ludzie. Często są to osoby, które robią to tylko dla "Betel", bo w innych okolicznościach nie poszliby na żaden mecz czy żużel. Ale są też prawdziwi kibice sportowi, którzy przychodzą oglądać prawdziwy sport. A przy tym, przeznaczając określoną kwotę na cegiełkę, wiedzą, że uzbierane fundusze zostaną przeznaczone na szczytny cel - na wsparcie sierot społecznych z "Betel". Natomiast w przypadku niepełnosprawnych kibiców wyczuwa się prawdziwą radość, że taka impreza jest organizowana specjalnie dla nich.

- Gdzie trafiają pieniądze ze sprzedaży cegiełek i jak są wykorzystywane?

- Po każdym meczu dokładnie rozliczane są kwoty uzyskane ze sprzedaży biletów, po czym ustala się zyski i wydatki. Następnie szef ruchu "Betel" Andrzej Kalinowski przedstawia faktury za zakupione z tych funduszy (rzeczy, przedmioty). To także ujmuje mnie w działalności wspólnot "Betel" - ich szczerość i otwartość.

- Dziękuję bardzo za rozmowę.

Zaprzyjaźnione strony