I nam zaświeciła gwiazdka...

Leokadia Pospieszyńska
Niedziela, Nr 10/93 r.

2018-01-29 23:59:44

Spotkanie z zimą w Zakopanem

Tuż po świętach Bożego Narodzenia 1992 r. kilkadziesiąt osób niepełnosprawnych z opiekunami wyruszyło (wielu po raz pierwszy w życiu) na spotkanie z zimą w Zakopanem.

Kilka godzin wcześniej samochód - ofiarowany przez Ojca Świętego dla niepełnosprawnej młodzieży w Polsce (dzięki życzliwości Częstochowskiej Kurii Metropolitalnej) zwoził "wózkowiczów", uczestników o różnym stanie inwalidztwa oraz bagaże do podstawionego wcześniej pociągu. Zajęliśmy cały wagon. Nietypowi podróżni... W Krakowie dosiedli do nas Marek z Marysią. Staszek wraz z "ekipą" szybko wrzucali ziemniaki, kapustę, ogórki.

W pociągu uczestnicy wyprawy Wspólnoty "Betel" poznają się szybko. Jest gromadka dzieci ze specjalnych szkół podstawowych w Częstochowie.

Z chodzących najmłodszy jest Tomek, na wózkach dwaj bracia - Andrzej i Paweł. Coraz częściej słychać wybuchy śmiechu. Już Zakopane! Kilkanaście wózków, ludzie o kulach, osoby poruszające się samodzielnie i duża grupa opiekunów zajęli część poczekalni.

Wynajmujemy małą bagażówkę i pierwsza grupa samodzielnie wyrusza do celu podróży - do Chabówki. Później dojeżdża reszta. Zajmujemy dwa domy wcześniej wynajęte. Gwiaździste niebo nad nami, a na ziemi - czapy śniegowe otulające drzewa, dachy, drogi; silny mróz - baśniowy świat!

Boże, dzięki Ci za to, że Jesteś; dzięki za CZŁOWIEKA na naszej drodze; dzięki za piękny świat!

Zjechało nas więcej niż planowano, ale każdy znalazł miejsce dla siebie. Życzliwy gospodarz podaje nam gorącą herbatę. Jesteśmy bardzo zmęczeni.

Rano ruszamy do Zakopanego. Zwiedzamy Muzeum Regionalne, kolejką dostajemy się na Gubałówkę. Cieszymy się słońcem, śniegiem, pięknymi widokami i zjeżdżającymi narciarzami. Może kiedyś i do wózków będzie można dołączyć narty i ktoś zostanie olimpijczykiem? Dzięki pomocy naszych opiekunów uprawiamy inną dyscyplinę sportową - walkę śniegową. Nie ma przeszkody ani dla wózków, ani dla kul. Każdy ma dosyć śniegu, aby sąsiada solidnie zasypać. Są i tacy, co z wózka lądują w zaspy śniegowe. Ludzie patrzą i pewnie się dziwią, że potrafimy śmiać się szczerze. Nie bardzo chce się wracać do domu.

Każdego dnia - kto chce i może - raduje serce innym zakątkiem Zakopanego. Byliśmy w Dolinie Kościeliskiej, na zabytkowym starym cmentarzu, odwiedzaliśmy przydrożne kościółki. Pojechaliśmy nawet saniami do Morskiego Oka. Choć niektórzy solidnie zmarzli, wszyscy byli zachwyceni bliskością gór i przejażdżką zaprzęgiem. Blisko domu niektórzy zjeżdżali na sankach czy workach, ku radości naszych najmłodszych - Promaków. Ani jednego dnia nie było czasu na obiad o normalnej porze, zwykle jedliśmy dopiero pod wieczór.

Codziennie przed parafialnym kościołem lub u Sióstr Urszulanek SJK stawał nasz mikrobusik, aby ci, którzy tego pragnęli, mogli uczestniczyć we Mszy św. To dobry znak: dzieci u stóp Mistrza i Matki Najświętszej... Nam, ludziom niesprawnym, bardzo jest potrzebna moc z nieba, aby przyjąć i zaakceptować takie życie, jakie zostało nam podarowane. Tylko tak można wychodzić do bardziej potrzebującego i świadczyć, że Bóg jest MIŁOŚCIĄ i kocha każdego z nas.

W noc Sylwestrową ostatnie chwile 1992 r. spędziliśmy na modlitwie przebłagalno-dziękczynnej. Po obdarowaniu się życzeniami - "apel": wychodzimy przed dom. Nowa radość, wystrzały różnokolorowych sztucznych ogni. Co za niesamowity widok! Śpiewamy, krzyczymy, bombardujemy się śniegiem. W domu bardziej wytrwali tańczyli do rana, także ci na wózkach inwalidzkich.

Późnym wieczorem 2 stycznia ponownie przyjechał do nas Staszek. Zostaliśmy zaproszeni i porwani do Nowego Targu, gdzie grupa krakowska obchodziła imieniny księdza Adama. Należę do "wcześniej urodzonych", z długim stażem inwalidzkim, ale nigdy w życiu na zabawie nie byłam. W dużej szkolnej sali pięknie udekorowanej nie było zbyt ciepło, ale rozgrzewały nas rozradowane oczy i serca. Tylu młodych, zdrowych ludzi i dużo, dużo wózków inwalidzkich, wszyscy tańczyli. Nie było bariery: chory - zdrowy. Wszyscy byli równi, wszyscy byli w tańcu "zdrowi". Zachęcały zastawione suto stoły, radość sprawiały małe inscenizacje, składanie życzeń solenizantom i fruwanie w górę nawet z krzesłem. Od godz. 3.00 nad ranem Staszek na raty odwoził nas do Chabówki. Były kłopoty, bo przy 30 stopniach mrozu paliwo w aucie zamarzło...

W ostatnią niedzielę na Mszę św. "szliśmy" pieszo - samochód nie chciał ruszyć. Nasi czterej klerycy: dwóch Jacków, Kuba oraz odpowiedzialne - Aneta i Kasia wraz z całą ekipą studentów, młodzieży i dzieci robili wszystko, pokonując górki i dolinki z kilkunastoma wózkami i nie najlepiej chodzącymi po ubitym śniegu - prawie po lodzie, aby dotrzeć do Sióstr Urszulanek na Mszę św. Słyszałam ich ciężkie oddechy, widziałam zmęczenie. Ludzie wspaniali, którzy nie chwalą się poświeceniem, SŁUŻĄ SERCEM w imię PRZYJAŹNI!

4 stycznia z żalem wracaliśmy do Częstochowy. Aż trudno uwierzyć, że całą naszą grupę z bagażami i wózkami tak sprawnie wyniesiono z pociągu. Na peronie oczekiwały życzliwe siostry, które rozwiozły podróżników po mieście i okolicy. Ostatnie pożegnania i powróciła codzienna rzeczywistość.

Dziękujemy Organizatorom obozu rehabilitacyjno-integracyjnego dla osób niepełnosprawnych ze Wspólnoty "Betel": studentom, młodzieży, dzieciaczkom, siostrom, życzliwym gazdom-gospodarzom, wszystkim służącym nam pomocą na trasie - za każdy gest, słowo i czyn świadczący DOBRO!

Zaprzyjaźnione strony