Sercem za serce

Leokadia Pospieszyńska
Niedziela, Nr 50(186)/96

2018-01-29 23:59:44

6 września po godz. 21.00 w poczekalni dworca Częstochowa-Stradom dało się zauważyć ożywiony ruch. "Sprawni inaczej" ruszali nad morze na dwutygodniowy turnus rehabilitacyjno-wypoczynkowy. Stało się to możliwe dzięki znacznej dotacji Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych w Warszawie.
Szef wyprawy, Andrzej Kalinowski, przy współpracy Katarzyny Bystrej i Anety Blacharczyk z Federacji Wspólnot "Betel" długo wcześniej czynili starania i przygotowania, aby aż pięćdziesiąt osób - także spoza Częstochowy - na wózkach, o kulach itp. wraz z opiekunami mogło wypatrywać pociągu relacji Kraków - Kołobrzeg. Serca niektórych szybciej biły nie tylko z emocji, ale także z lęku... Czy wszyscy będą mieli miejsca? Czy zdążą wejść?
Nie pomagały telefony i prośby - ani w Częstochowie, ani w Krakowie - żeby zarezerwować dla niepełnosprawnych choć kilka przedziałów. Odmawiano. A jednak kiedy "nasi", kto jak mógł, weszli do pociągu, w całym wagonie spotkali umieszczone kartki: "przedział zarezerwowany". Puste przedziały "jechały", czekając na pasażerów... Szkoda, czyli można było! Trzeba przyznać, że dyżurny ruchu i konduktorzy cierpliwie czekali na "załadowanie" wózków, bagaży i uczestników wyprawy. Niestety, nie siedzieli oni razem, ale i tak byli szczęśliwi.
Tuż po odjeździe okazało się, że trzy osoby zostały. Czekały na Dworcu Głównym! Dobrze, że z dwiema z nich był samochód z Domu Pomocy Społecznej w Blachowni. Szybka decyzja: gonić pociąg do Lublińca. Zdążyli! Andrzej pomógł umieścić spóźnialskich w pociągu i ruszył za nami. Kasia wróciła do domu, bo nie wszystkie "dorosłe dzieci" mogły jechać razem z nami.
W Kołobrzegu oczekiwał na nas autokar, dzięki czemu szybko znaleźliśmy się w Chłopach. Tam przed domem "Uśmiech Dziecka" z uśmiechem witała nas Dyrektor ośrodka. Tuż za domem zobaczyliśmy schody prowadzące nad morze. Wzburzone fale witały jakby złowrogo, tak jak w życiu. Cóż, nie zawsze świeci słońce...
Dzięki staraniom organizatorów mieliśmy też "domowego" kapelana, ks. dr. Marcelego Dewudzkiego. W Chłopach nie ma kościoła. Najbliższy jest 2 km dalej - w Sarbinowie. Należeliśmy więc do szczęśliwych, przeżywając codziennie w domu Mszę św. Większość uczestników przystępowała do Komunii św. Lektorem każdego dnia był ktoś inny, przeważnie osoby, w intencji których odprawiana była Msza św. Śpiew - nieraz przy akompaniamencie gitary - prowadzili na przemian Andrzej z Jurkiem, a przy ołtarzu zawsze wiernie służył Kuba. W czasie Eucharystii coraz pełniej stawaliśmy się rodziną.
Uczestnikami turnusu byli ludzie w różnym wieku. Najmłodszy - Mariusz, 9 lat, a najstarszy... - z "trzeciego wieku". Wózkowiczów było dziewięciu, kilka osób o kulach, poza tym ludzie z różnymi schorzeniami. Z pewnością nikt nie czuł się samotnie, bo wszyscy byli dla wszystkich.
Pogoda, choć nie upalna, była łaskawa. Wspólne spacery nad rnorae i w okoliczne zakątki były bardzo radosne. Niektórzy znaleźli nawet małe skarby -bursztynki. Kilka razy pojechaliśmy autokarem do Mielna, Kołobrzegu i Koszalina. Często dzień kończyliśmy przy kominku. Były śpiewy dawnych i nowych piosenek, także harcerskich i patriotycznych. Czas umilały gawędy. Od palącego się drzewa byliśmy aż uwędzeni. Dla mnie nowe atrakcje - pieczone na patyku, jakże smaczne, kiełbaski! Dla chętnych dyskoteka w świetlicy, aż oczy bolały od zmieniających się świateł!
Prawie każdy korzystał z rehabilitacji pod wprawnym okiem i życzliwym sercem pielęgniarki, masażysty i rehabilitanta. Była gimnastyka korekcyjna, masaż, inhalacja, lampa "Bionic" naświetlała co trzeba.
Wzmacnialiśmy ciało, wzmacnialiśmy ducha.
Kiedyś Andrzej spełnił prośbę i opowiedział o domach "Betel". Kilku "szaleńców" bezinteresownie, bez wynagrodzenia, oddaje swój czas i siły, a nade wszystko serce "dorosłym dzieciom" - młodzieży "sprawnej inaczej". W domach rodzinnych zabrakło dla nich miejsca... Są tacy, którzy oprócz imienia i nazwiska niczego więcej nie znają. Czy tylko dlatego, że są niesprawni i rodzice nie mogą się nimi pochwalić przed światem? Wiek już nie pozwala im przebywać w Domu Dziecka, pozostały tylko Domy Pomocy Społecznej - mieszkanie wśród najstarszych. A im prócz chleba powszedniego tak bardzo potrzeba ciepła, zaufania, przytulenia. Utrzymują się przeważnie z rent socjalnych. Żyją w trudnych warunkach mieszkaniowych, potrzeba wciąż czegoś do życia, do ubrania. Mimo wielu braków mają to, co bardzo ważne: czują się tam potrzebni, są "u siebie" w rodzinie, obdarzani ciepłem, zrozumieniem w chwilach niepowodzeń, obdarzani miłością.
Do Częstochowy wróciliśmy 21 września. Wypoczęci, rozradowani, z "akumulatorami" naładowanymi jodem na cały rok. Dziękujemy Panu Bogu i ludziom za wszelką życzliwość. Gdyby nie pomoc naszych opiekunów i tylu ludzi dobrej woli, nie byłaby możliwa nasza radość. Dzięki nim, nieraz bardzo utrudzonym, wózkowicze bez przeszkód pokonywali wszystkie trudności, od piachów nad morzem po schody na piętro do pokoju. Potrzebujący byli zawsze nakarmieni. Pożegnaniom nie było końca. Każdy wracał do siebie: do Myszkowa, Zawiercia, Blachowni, Wielunia i, oczywiście, do Częstochowy.
Niech Maryja, Najczulsza Matka, za Wasze pochylanie się nad nami, potrzebującymi, obdarzy wszystkich wdzięcznością, bo tylko Ona w pełni potrafi obdarzać sercem za serce.

Zaprzyjaźnione strony